AKTUALNOŚCI O MNIE KSIĘGA GOŚCI PLIKI GALERIA SPRZEDAŻ KONTAKT LINKI
MAPY
COUNTER-STRIKE: SOURCE
cs_arcticstorm
cs_cityride
de_arcticstorm
de_deepspace
de_spaceship_fy
COUNTER-STRIKE
cs_snowhidingplace
HALF-LIFE
dm_parking
floracomplex
understation

Copyright © 2003-2022
Webdesign: Frozen Mind

KOMIKSY
WSPARCIE
MOJE PROFILE
Portfolio
Facebook
Allegro
Steam Community

CIENIE PUSTKOWI
POWRÓT DO MENU


Mrok... Nieskończona otchłań czerni... Odruchowe otworzenie oczu przerwało ten widok. Został on zastąpiony jasnym, bezchmurnym niebem. Słońce bezlitośnie paliło moją twarz. Boże... Dopiero w tej chwili doszedł do mnie potworny ból głowy. To nie był taki zwykły ból. Różnił się czymś od takich zwykłych bólów. Zaraz... Co ja w ogóle tutaj robię??? Zacząłem zadawać sobie szereg pytań, jednak nie znalazłem odpowiedzi na żadne z nich. Może się to wydawać śmieszne, wręcz głupie, ale jednym z takich pytań było, kim ja jestem? By móc odpowiedzieć na pytanie "gdzie ja jestem", musiałem się rozejrzeć dookoła. Wstałem na nogi. Jednak od razu nie mogłem wyczuć pionu i po chwili chwiania się, udało mi się złapać równowagę. Jednak zamiast znaleźć odpowiedź na pytanie, pojawiły się następne. Zewsząd otaczało mnie pustkowie. Była to wielka przestrzeń, porośnięta średniej długości, pożółkłą trawą, sięgającą aż po horyzont. Świetnie... Przejrzałem dokładnie miejsce, w którym leżałem. Nie znalazłem niczego. Po chwili, wpadłem na banalny pomysł. Przeszukam swoje ubrania w poszukiwaniu jakiejś podpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Byłem ubrany w odrapane spodnie, szarej barwy. Spoczywała (była tak niechlujnie ubrana) na mnie biała podkoszulka. Skórzane brązowe buty przylegały do moich stóp. Nie znalazłem niczego więcej przy sobie. Niczym John Lock, rozejrzałem się jeszcze raz po trawie, na której leżałem. Tym razem, szukałem śladów osób trzecich, które mogły mi pomóc się tak urządzić. Niestety, skorupa ziemi była tak twarda, że sam nie zostawiałem jakichkolwiek śladów. No to wpadłeś brachu... Głód powoli zaczął mi się objawiać. Potrzeba jedzenia, niczym pierwotnemu człowiekowi, nakazała iść... Tylko, dokąd??? Hmm... Dostosuję się do treści pewnej piosenki i pójdę w stronę słońca.


Temperatura była wysoka. Po pokonaniu dłuższego dystansu, zacząłem odczuwać skutki nadmiaru ciepła, pochodzącego od promieni słońca. Lekki, ciepły wiaterek zmienił się teraz w diabelski popierd i zaczął powoli działać mi na nerwy. Zwłaszcza, że jak zamykałem oczy, pozostawał mi w pamięci widok tych traw... Nie mogłem się go pozbyć. Jednolite, szaro-żółtawe barwy prosiły mnie o wpadnięcie w depresję i przypominały, "nam też chce się pić". Chciałem dla zbicia czasu zanucić sobie jakąś piosenkę, ale nie dość, że żadnej nie pamiętałem, to jeszcze nasilał się ból głowy. Zauważyłem ciemny obiekt na niebie... Poruszał się. To był ptak!!! O tak!!! Wreszcie, ślad jakiegokolwiek życia... O cholera. Zniknął... Tak po prostu znikł... Wygląda na to, że to tylko złudzenie. Słońce zaczęło powoli schodzić w dół, a ja nie zmieniając kursu, szedłem chcąc jakby do niego dojść. Oj... Chyba trochę nadłożyłem trasy, bo przecież słońce nie tylko w pionie się porusza... A z resztą. Co to za różnicaaaa... Upadłem na ziemię. Potknąłem się o coś, co w odpowiedzi chrupnęło. Podczołgałem się, by zobaczyć, co za wredny obiekt zmusił mnie do upadku... O mój Boże... To są kości... Widok mnie wystraszył. Może, nie zrobiłby na mnie tak wielkiego wrażenia, gdyby nie to, że były one ludzkie. Powoli opanowałem strach i obrzydzenie i zacząłem się przyglądać tym pozostałościom. Czyżby on był nagi? Nie ma na sobie żadnych ubrań... Powinny tu jakieś przecież być. Nie ma niczego! Tylko same kości. Ten koleś... On chyba zwariował. Latał nagi po tym pustkowiu. Widocznie jemu bardziej słoneczko przyświeciło. Chociaż... Może ja też tak będę wyglądał ze parę godzin... Dobra... Koniec przedstawienia. Idę dalej. Nie... Ten widok nie zrobił na mnie wrażenia. Wcale. Przecież to normalne. Wszędzie na pustkowiach leżą takie trupy. Każdy się o nie potyka...


Ruszyłem dalej. Po chwili, zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno się potknąłem o kości. O prawdziwe kości. Może to tylko moja wyobraźnia. Albo chwilowo straciłem przytomność, lub przyśniło mi się to na jawie. A z resztą... Co to za różnica? Jakby to spotkanie miało coś zmienić w moim życiu... W moim krótkim życiu. Może, jakiś podróżnik znajdzie moje zwłoki i napisze "Tu spoczywa kolejny anonimowy idiota, któremu słoneczko powiedziało do widzenia". Te piękne myśli o tym, że ktoś się mną w ogóle zajmie i pozostawi po mnie jakiś ślad na tym przeklętym świecie, przerwał mi widok wzniesienia, zakrytego rozbłyskiem promieni słońca. Jedyne wzniesienie, odkąd pamiętam. Teraz, stało się ono moim życiowym celem. Co jest za tą górką? - to było pytanie, godne człowieka. Powoli zacząłem wspinać się na wzniesienie. Jednocześnie omotało mnie jakieś podniecenie. Co się kryje za tą górką? Z drugiej strony, tej logicznej, pogodziłem się z tym, że tam niczego nie ma i robię sobie zbędną nadzieję. Wszedłem na szczyt i ... miałem rację. Niczego tam niezwykłego nie było. Chociaż... Zaraz! Tam przy horyzoncie jest ... coś. Jakieś wystające ponad trawę obiekty. Tylko, co to jest??? Teraz to ja nawet nie mam wyboru. Muszę tam po prostu iść.


Po dłuższej chwili marszu, te obiekty zaczęły przypominać coś konkretnego... To były jakieś namioty. W tym momencie trudno było określić ilość, jednak nie było ich tam za dużo. To pewnie jakaś grupa podróżników, która rozbiła tu sobie obóz. W końcu, nie widzę powodu, by robili sobie jakąś wioskę w tym miejscu. Po kolejnych minutach, mogłem już rozpoznać sylwetki ludzi, chodzących obok namiotów. Trudno, aby oni mnie nie zauważyli. I jakoś nie robili sobie sensacji, z samotnego kolesia, przemierzającego te pustkowia. Czym bliżej podchodziłem do tego obozu, tym więcej detali zauważyłem. Na środku otoczonym szarawymi, połatanymi gdzieniegdzie namiotami, płonęło ognisko. Dookoła niego siedziały trzy osoby. Widocznie piekły sobie jakieś jedzenie. Namiotów było około sześciu. O dziwo, ludzie byli ubrani podobnie do mnie. Ubrania musiały być długo używane. Były wyblakłe i poprzecierane. Wiatr wiał od strony obozu. Znalazłem się w zasięgu zapachu piekącego się nad ogniskiem mięsa. Mniam. Miałem teraz wrażenie, że nie jadłem cały dzień. Powoli zacząłem się ślinić, mimo tego, że byłem całkiem już upieczony przez bezlitosne słońce. Po przypatrzeniu się temu wszystkiemu, miałem wrażenie, że to są jacyś uchodźcy, czy też biedni, bezdomni ludzie, którzy nie mają sposobności się nawet umyć. A brak zainteresowania mną mógł świadczyć o ich zacofaniu umysłowym. Powoli wyimaginowałem sobie nawet rozmowę z ich przedstawicielem. Odpowiedź na każde moje pytanie, była identyczna. Zacofaniec, zamiast mówić, wydawał dźwięki "yhy" i drapał się po zawszonej czuprynie. Zmuszenie ich do podzielenia się posiłkiem nie wydawało się trudne. Tymczasem ta iluzja znikła, razem z usłyszeniem - normalnej - ludzkiej mowy. A już myślałem, że to jakieś bezmózgie Yeti. Byłem już z pięć metrów od ogniska, gdy ludzie mnie spostrzegli. Rozmowy ucichły. W ich spojrzeniach było widać nieufność... A nawet strach. Trzeba być teraz bardzo ostrożnym, by nie popełnić jakiegoś błędu, który może wywołać u nich reakcje obronne. Niektórzy schowali się nawet do namiotów i widać było tylko głowy, wystające pomiędzy połami. Powoli podszedłem do ogniska, a następnie wskazałem ręką smażone na kiju mięso. Chciałem powiedzieć coś, a raczej grzecznie o to poprosić, jednak widząc te całe zaniepokojenie, całkowicie odebrało mi mowę. Chciałem się stąd wyrwać i olać ten cały głód. Można było wyczuć te całe napięcie. Zaczął mnie oblewać zimny pot i zamiast robić cokolwiek, stałem niczym zamrożony. Mijały długie chwile i nic się nie działo... Cofnąłem rękę i zacząłem się wycofywać. Milczenie przerwało pytanie wystrzelone - niczym pocisk z rewolweru - przez wychodzącego właśnie z namiotu starszego mężczyznę:


Mężczyzna: - Kim jesteś???

Ja: - Eee... Ja??? Ja jestem... Eee... - tej sytuacji w ogóle nie przewidziałem, chociaż była banalnie przewidywalna. Jednak po chwili znalazłem sobie jakieś imię - Jestem... Daniel... Tak, Daniel - wypowiedziałem jeszcze raz, tym razem pewniej.

Mężczyzna: - Hmm... Tak więc, masz na imię Daniel, tak???

Ja: - Tak...

Mężczyzna: - A co cię tu sprowadza... Danielu??? Jesteś sam??? Na takim pustkowiu???

Ja: - Eee... No, bo ja... ... Eh... Sam nie wiem. A czy to istotne?!

Mężczyzna: - Tak. I to bardzo.

Ja: - Ja się obudziłem na pustkowiu... Sam... Nie pamiętam, jak się tam znalazłem.

Mężczyzna: - Widzę, że kłamiesz. Co chcesz przed nami ukryć???

Ja: - Nie kłamię!!! To jest prawda. A czego się podziewałeś, staruchu???

Mężczyzna: - Ty chamie! Jak śmiesz tak do mnie mówić?!

Ja: - To nie ja pytam się ciebie, kim jesteś, co tu robisz i kiedy ostatnio oddawałeś mocz!

Facet spojrzał ze zdziwieniem w moje oczy. Na jego pomarszczonej twarzy, było widać zdenerwowanie, jednak te po chwili znikło. Po krótkiej przerwie ciszy, starzec wybuchł śmiechem. Było w nim widać coś szalonego.

Mężczyzna: - Widzę, że jesteś jednym z nas... A raczej, pasujesz do nas. Właśnie przygotowujemy kolację. Będzie niedługo gotowa. Nie mam nic przeciwko, abyś się z nami posilił.

Ja: - ... Świetnie! A! - Dodałem po chwili - Mam jeszcze pytanie... Tylko jedno. A co będziemy jedli?

Mężczyzna: - Jak to, co??? Mięso. Nie ma w pobliżu żadnych zjadliwych roślin.

Ja: - Tyle to ja wiem. Ale jakie mięso???

Mężczyzna: - Zwykłe. Pieczony szczur. Dzisiaj akurat przygotowuje go Adelajda. To danie, jest jej specjalnością... Czemu zrobiłeś taką dziwną minę?

Ja: - Nieważne. W sumie, to ja nie mam wyboru. No i dziękuję, za posiłek dla mnie.


Facet chwilę popatrzył jeszcze na mnie, lecz widząc u mnie brak chęci do kontynuowania rozmowy, machnął ręką i wrócił z powrotem do namiotu. Chwilowo patrzyłem jeszcze na sam namiot, jednak zirytowała mnie cisza. Rozejrzałem się dookoła, a wokół mnie nadal stała ta hołota. Po chwili, gdy zorientowali się, że nadzwyczajna scenka się skończyła, wrócili do poprzednich czynności, udając brak zainteresowania moją osobą. Przed posiłkiem miałem czas rozejrzeć się jeszcze po obozowisku. Było tutaj w sumie sześć starych namiotów, ustawionych dookoła ogniska. Dodatkowo, na uboczu stały dwa wózki, przeznaczone do transportowania różnych towarów przez ludzi. Oba były załadowane koszami z wodą (przypominającymi drewniane beczki). Ludzie mnie jeszcze nie znali, więc zrezygnowałem z przeszukiwania namiotów. Teraz pozostało tylko czekać na posiłek. Usiadłem na środku obozu na suchej trawie i przypatrywałem się ognisku. Skutkiem tego, zrobiło mi się jeszcze cieplej, a raczej ponownie zacząłem odczuwać żar. Zamknąłem oczy. Po chwili usłyszałem szelest i zauważyłem małą dziewczynkę, z jakąś szmatą w ręku. Usiadła obok mnie, przypatrując się uważnie. Udawałem, że jej nie widzę...


Dziewczynka: - Cześć - powiedziała głośno, jednak ja nadal ją ignorowałem - Czemu nie chcesz ze mną rozmawiać?

Ja: - Mama nie nauczyła cię, że nie rozmawia się z nieznajomymi?

Dziewczynka: - Ja nie mam mamy...

Ja: - Eh... Bardzo mi przykro... Nie wiedziałem...

Dziewczynka: - Nie szkodzi. Już się przyzwyczaiłam.

Chcąc skorzystać z sytuacji zadecydowałem o próbie dowiedzenia się czegoś na temat tej grupy.

Ja: - Czym się na co dzień zajmujecie?

Dziewczynka: - Jak to czym? Po prostu żyjemy... Podróżujemy.

Ja: - A co was skłoniło do takiego sposobu życia?

Dziewczynka: - Tak zawsze było. Od początku, odkąd pamiętam, podróżujemy.

Ja: - Wiesz może, gdzie jest najbliższa miejscowość?

Dziewczynka: - Nasza grupa nie zachodzi do osad.

Ja: - Dlaczego?

Dziewczynka: - Tak już jest...


Nastała cisza, jednak szybko została przerwana. Dookoła ogniska zaczęli zbierać się ludzie. Widocznie, kolacja została przyszykowana. Dziewczynka, widząc sytuację, wstała i pobiegła do reszty osób. Głód nie pozostawił mi innego wyboru. Podszedłem więc do grupy stojącej dookoła ogniska. Wydawali się nie zwracać na mnie uwagi. Upieczone mięso leżało teraz na ściętym kawałku pnia drzewa, udając stolik. Ludzie brali je sobie i siadali dookoła... Zdziwiło mnie to. Brak jakichś racji i nadzoru. Najwidoczniej są mocno ze sobą zżyci i ufają sobie nawzajem. Może to jakaś sekta? Wziąłem sobie jeden kawałek i usiadłem w kręgu. Mięso było dosyć suche i chrupkie, ale smakowało. Obok mnie siedziała dosyć młoda kobieta. To chyba była ta Adelajda, która przyrządziła kolację.


Ja: - Cześć.

Adelajda: - Witaj.

Ja: - Przyznam, że mięso było bardzo smaczne.

Adelajda: - Dziękuję. Mówią, że to moja specjalność.

Ja: - W każdym bądź razie mają rację.

Adelajda: - Co cię do nas sprowadza?

Ja: - Trudne pytanie. Dzisiaj obudziłem się tutaj na pustkowiu niczego prawie nie pamiętając. Szczerze mówiąc, nie wiem nawet, jak mam na imię.

Adelajda: - To smutne...

Ja: - Nie wiedziałem dokąd iść. Szedłem pod słońce, aż w końcu dotarłem tutaj.

Adelajda: - Miałeś szczęście, że do nas trafiłeś.

Ja: - To prawda. Mogłem przecież umrzeć z pragnienia. Nawet jakbym poszedł trochę w innym kierunku, nie wiadomo, czy bym dożył jutra.

Adelajda: - Z pragnienia? Pragnienie to chyba najlepsze, co ciebie mogło tutaj spotkać.

Ja: - Jak to? Co masz na myśli?

Adelajda: - Nie bez powodu cały czas jesteśmy w ruchu. Postój na dłuższy czas mógł sprowadzić do nas łupieżców.

Ja: - Jakich łupieżców?

Adelajda: - Ostatnio potrzebowaliśmy żywności. Podstawą są szczury, jednak te trudno spotkać na pustkowiach. Trzeba ich szukać w jaskiniach albo w zabudowaniach. Tak więc zwiadowcy naszego konwoju zauważyli prawdopodobnie opuszczone zabudowania. Wysłaliśmy tam naszych myśliwych, by przynieśli szczury, lub jakąś inną żywność. Kiedy wrócili opowiadali, że miasto nie było opuszczone, tylko zmasakrowane. Nie było tam nikogo żywego... Trupy leżały wszędzie. Ktoś, kto to zrobił, nie tylko zrabował osadę, ale także bezlitośnie pozarzynał ludzi. Niektóre zwłoki były powieszone na starych latarniach. Większość była obdarta z ubrań i cała we krwi. Oni nie zginęli od razu. Znęcali się nad nimi...

Ja: - ... Wygląda na to, że ktoś chciał wzbudzić strach. A co z policją? Przecież takie coś nie uchodzi bez rozgłosu.

Adelajda: - O czym ty mówisz? Jaką policją? Policja przestała istnieć z chwilą ataku dobre pół roku temu!

Ja: - Jakiego ataku?

Adelajda: - No atomowego!

Ja: - Co?

Adelajda: - Zgrywasz idiotę?

Ja: - Czekaj... Mówiłem, że nie pamiętam za dużo z przeszłości. Powiedz mi, co się ostatnio działo... Takiego ważnego... Przełomowego.

Adelajda: - Kiedyś, ludzie się rano budzili w wygodnym łóżku. Myli się, jedli śniadanie, jechali do pracy. Po południu, po powrocie do pracy, oglądało się telewizję, albo szło się gdzieś ze znajomymi. Później kolacja, spać i cykl się powtarzał...

Ja: - Kiedyś? Ja to pamiętam, jakby to było jeszcze wczoraj!

Adelajda: - Pewnego wiosennego dnia, wszystko się zmieniło. Ja akurat miałam więcej szczęścia od większości znajomych. Dostałam polecenie od przełożonego, żeby zejść po dokumenty do piwnicy. Na początku poprosiłam koleżankę, aby zrobiła to za mnie, bo ja jeszcze miałam dużo pracy do zrobienia, w przeciwieństwie do znajomej. Na biurku leżał stos papierów, gotowych do uzupełnienia baz danych na komputerze. Jednak ta powiedziała, że za chwilę kończy i idzie do domu. To był jej największy błąd w życiu, który jednocześnie mnie uratował. Gdy byłam w piwnicy, usłyszałam potężny huk, który wzrastał wraz z wstrząsami. To było straszne. Zrobiło się ciemno, bo zgasły lampy. Byłam wtedy sama w małym pomieszczeniu. Musiałam zobaczyć, co się stało na zewnątrz. Wyciągnęłam telefon z kieszeni by oświetlić sobie drogę. Otworzyłam drzwi. Korytarz za drzwiami został zasypany gruzami. Bałam się, że to będzie mój grobowiec. Jednak zauważyłam szczelinę wśród betonu. Ledwo się przez nią przecisnęłam. Gdy tylko znalazłam się na powierzchni, widok był przerażający. Te wszystkie budynki, ulice, znikły. Miasto praktycznie przestało istnieć. Została tylko kupa gruzu. Udało mi się znaleźć parę osób, którym także udało się przeżyć tę katastrofę. Razem było nam łatwiej przetrwać te trudne czasy. Z biegiem czasu, zdobyłam więcej informacji. To nie była jedyna bomba. Wybuchły w całej okolicy. Inaczej mówiąc, nie spotkałam nikogo, kto byłby spoza strefy wybuchów. Nawet mam wrażenie, że to jest cykliczne zredukowanie ludzkości, które zdarza się co jakiś czas i dotyka całą planetę...


To ciekawe opowiadanie zostało przerwane przez krążącą wśród zebranych manierkę. To była woda, jednak złej jakości. Cała ta historia zrobiła na mnie duże wrażenie. Chwilami nie wiedziałem, czy ona sobie nie żartuje. Jednakże wszystko zaczęło się układać w logiczną całość. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Najgorsze, że nadal nie pamiętałem, kim jestem oraz co robiłem w chwili ataku.


Po kolacji dostałem propozycję od starszego mężczyzny, który był szefem grupy, by przenocować w jednym z namiotów. Powiedział mi, że mogę podróżować z nimi i w razie, gdy niedługo będziemy obok jakiegoś miasta, opuszczę ich. Poszedłem spać na jakimś starym materacu w przeznaczonym dla mnie namiocie. Ponieważ byłem zmęczony długim przemarszem, szybko zasnąłem. Leżałem w pokoju na wygodnym łóżku. Okna były zasłonięte roletami. W pomieszczeniu było dosyć ciemno. Usłyszałem kroki. Jednak nie mogłem zareagować. Słyszałem, jak stopniowo dźwięk robił się głośniejszy. W końcu ktoś otworzył drzwi. Pojawiła się w nich ciemna postać, której twarzy nie mogłem rozpoznać. Była niewyraźna. Podeszła do mnie. Miała na sobie ciemny płaszcz i kapelusz. "Już czas..." - wypowiedziała swoim zimnym, chropowatym głosem. Odruchowo spojrzałem na zegar... Była godzina 0. W tej chwili postać znikła. Wstałem. Byłem już ubrany. Nagle pomieszczenie zaczęło się palić. Coraz więcej obiektów zaczynało płonąć. Robło się coraz cieplej. Chciałem uciekać. Pobiegłem do drzwi, jednak te były zamknięte. Spróbowałem je wyważyć, jednak te nie reagowały. Odwróciłem się. Ogień powoli zajmował całe pomieszczenie... Zrobiło się gorąco...


Obudziłem się cały spocony. Uff... Na szczęście to był tylko sen. Po chwili ciszy, usłyszałem huki i wybuchy. Coś się działo na zewnątrz. Wstałem z materaca. Podszedłem do wyjścia z namiotu, kiedy nagle w przejściu stanęła ciemna postać. Gdy mnie zauważyła, zrobiła jakiś ruch i poczułem mocny ból w głowie... Zacząłem bezwładnie opadać, aż w końcu pojawiła się ciemność...


POPRZEDNIA

( 1) 1. Cienie pustkowi

NASTĘPNA